wtorek, 23 lutego 2016

16. Oddałbym wszystko...


Sarah od dwóch dni jest nieprzytomna. Jest bardzo źle tyle mi tylko powiedziano. 
Chcę wiedzieć więcej, ale tłumaczą się tajemnicą i innymi pierdołami. Czy ja chcę tak bardzo dużo?
Jestem w totalnej rozsypce. Nie wiem co mam robić, jak się zachować. Gdyby nie Mia, nawet nie zawiadomiłbym rodziców Sarah o tym całym wydarzeniu. Udaje silną, ale wiem, że w środku jest doszczętnie podłamana. Ona ma jednak wsparcie w osobie Williama. Może sprowadzić tu Stefana? Nie, to głupi pomysł. Nie będę zadręczał go własnymi problemami. Wiem, że przy pierwszym lepszym telefonie wyczuje, że dzieje się coś złego. Nieutrzymywanie kontaktu też zmusi go do takiego myślenia.
Szpitalne krzesło stało się dla mnie domem. Niejednokrotnie wysyłano mnie do domu. Czuję się jednak zobowiązany tutaj przebywać. Nie mogę jej zostawić. Nie teraz.
Ona jest częścią mojego życia...

Czas płynie strasznie długo. Dzień ciągnie się w nieskończoność.
Z zamyślenia wyrywa mnie znajomy głos, który już z końca korytarza wykrzykuje moje imię. Odruchowo wstaję i widzę biegnącą w moją stroną Annę. Za nią widzę jeszcze pana Davida i mamę Sarah, Marie. To jednak nie wszyscy.
W rozszyfrowaniu tajemniczej osoby, idącej tuż za państwem Witt przeszkadza mi ich córka, która rzuca się na mnie. Może nie rzuca, a przytula na tyle mocno, aby upewnić się czy to co się w tej chwili dzieje jest prawdą, a nie koszmarem, z którego za moment się obudzi. Sam chciałbym, aby to wszystko było tylko i wyłącznie złym snem. Rzeczywistość jest inna.
Witam się z jej rodzicami. Są bardzo wstrząśnięci tym co się stało. na pierwszy rzut oka da się stwierdzić, że cierpią jeszcze bardziej niż ja. Nic dziwnego...
Odwracam się i widzę osobę, której teraz potrzebowałem najbardziej. Stefan
Co on tu w ogóle robi? Nikogo nie zawiadamiałem.
W tej chwili jest to najmniej ważne. Może tego nie widać, ale cieszy mnie jego obecność. Teraz jest mi potrzebny, jak nigdy wcześniej. Mia miała Williama. Rodzina mojej dziewczyny jest tutaj razem. Tylko ja siedziałem sam, czekając na wszystkie informacje.
Oczywiście dostałem opieprz, że o niczym go nie zawiadomiłem. Nie spodziewałem się otrzymać go tak wcześnie, ale jak widać naprawdę na to zasłużyłem.
Poza tym wszystkim, mam u niego ogromny dług wdzięczności. Pomaga. Wspiera. Są chwile trudne, najlepsi przyjaciele jednak starają się nie pamiętać złego. Mogą zlać ci tyłek, abyś już nigdy nie popełnił tego samego błędu.

- Nigdy bym nie pomyślał, że jedna osoba może obudzić we mnie taki huragan uczuć... - Mówię, do siedzącego obok mnie Stefana. Mój głos jest zachrypnięty i tak cichy, że wydaje się jakbym mówił sam do siebie.
- Co z nią? - Pyta, a ja nawet nie wiem jak na to odpowiedzieć. Tak naprawdę, nie wiem nic. Poza tym, że od dwóch dni nie ma z nią kontaktu. Głupio się z tym czuję. - Naprawdę nie wiesz co z nią jest!? - Krzyczy. Mam ochotę zakopać się pod ziemię. - Gdzie są teraz jej rodzice?
- Z tego co wiem, to poszli rozmawiać z lekarzem... - odpowiadam trochę zmieszany tym wszystkim.
- Na co czekasz? - Kręci głową. - Raz, dwa biegnij się dowiedzieć o co chodzi... Inaczej umrzesz z tej niewiedzy.

Idę korytarzem, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy sali Sarah i w końcu dowiedzieć, co naprawdę się z nią dzieje. Mijam uśmiechniętych pacjentów, którzy jak przypuszczam wracają do swoim domów i marzy mi się tylko, aby moja dziewczyna niedługo zrobiła to samo. Oddałbym wszystko, aby tylko była cała, zdrowa i znów przy mnie.
Na mój widok, pan David wstaje i podąża w moją stronę. Chyba wie, po co przychodzę...

- Co z nią? - Pytam, przerywając ciszę. Boję się odpowiedzi.
- Nie wygląda to dobrze, Michaelu... - Mówi smutno. Chcę wiedzieć więcej... Proszę... - Jedynie szybki przeszczep jest dla niej ratunkiem.


***

Stefan w końcu, namówił mnie do odpoczynku. On się z tego cieszy, chociaż nie za bardzo rozumiem jego radości. Będąc w mieszkaniu zamartwiam się jeszcze bardziej, więc sensu w tym nie widzę. 
W szpitalu czułem się zdecydowanie spokojniejszy. Tam wszystko było pod kontrolą. Teraz jedynym punktem mojego zainteresowania jest telefon. Patrzę na niego, jak na najpiękniejszy na świecie obrazek. 
Na szpitalnym krzesełku też można się przecież wyspać. 
Sarkazm. 
Kraft ma chyba zamiar pilnować mnie całą noc. Co godzinę przychodzi do mojego pokoju. Widzi mnie i wychodzi. Widzi i wychodzi... I tak w kółko. 
Martwi się. Bardzo. Niech on mnie chociaż troszkę zrozumie. 
Ona jest dla mnie całym światem. Potrzebuje dawcy - a ja bezradnie siedzę na łóżku, czekając aż w końcu mój przyjaciel pozwoli mi wyjechać do szpitala. 
Zamknięty w czterech ścianach. Tak to mogę nazwać.
Do rzeczywistości przywracają mnie wibracje i dźwięk przychodzącej wiadomości. Od razu biorę telefon do ręki i odczytuję:

Od Anna:
Prosiłeś, aby pisać. Sarah się wybudziła. Wpadnij jutro, a teraz
śpij spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą :)


Rzucam urządzenie na łóżko i biegnę jak najszybciej na dół. Stefan prostuje się na kanapie.
Musiał usłyszeć moje kroki. Nic też dziwnego. Zapalam światło, a on się krzywi. Najwidoczniej spał, a ja głupi go obudziłem. Palant.
Ale skoro już...
- Proszę cię... Błagam... Ona się wybudziła - Z trudem mówię. Jąkam się jak głupi. Wiem, że nie wyrazi zgody. W tej chwili czuję się jak małe dziecko. Muszę pytać o zgodę o wyjście. Przecież jestem już dorosły, nieprawdaż?
- Idź się człowieku połóż. - Spodziewałem się tego. - Pojechałbyś i co? I tak cię do niej teraz nie wpuszczą.
Poddaję się bez walki. I tak by się nie ugiął.
A może i ma racje? Wybudziła się i to najważniejsze. Poza tym na szpitalnym korytarzu niecierpliwiłbym się tylko.  Posłusznie wracam do swojego łóżka i tym razem szybko zasypiam.

***

Dni okropnie się dłużą. Dawcy jak nie było tak i nie ma. Dziś mieliśmy wracać do domu. Plany się jednak trochę zmieniły. 
To miały być najlepsze wakacje naszego życia, a tymczasem zamieniły się w koszmar. 
Z dnia na dzień staje się coraz słabsza. Stara się śmiać, udaje wesołą. 
UDAJE... 
Może inni by się na to nabrali. Ja wiem swoje. 
Stefan robi wszystko co należy do roli najlepszego przyjaciela. Widać niestety, że także to wszystko okropnie przeżywa. Niecodziennie widzi mnie w takim stanie. Jeszcze nie tak dawno cieszył się tym, iż w końcu odważyłem się wyznać Sarah moje uczucia. A teraz wszystko raptownie legło w gruzach. 
Życie bywa nieprzewidywalne. I jesteśmy tego żywym przykładem. Jak widać, chyba przekroczyłem limit szczęścia. 
Dziwię się temu, jak jej rodzice to wszystko znoszą. Zawsze, gdy przychodzę widzę ich w dobrych humorach. Ich zachowanie jest dla mnie niezrozumiałe. 
Kraft parkuje przed szpitalem. 
Udajemy się na odpowiednie piętro. Pokonujemy tą samą drogę kilka razy dziennie, jak dzieci do szkoły. Naszą placówką jest jednak szpital. 
Kolejne zdziwienie. Nigdzie nie widzę ani Anny, ale również i rodziców Sarah. Zawsze czekali na mnie z nowymi informacjami. 
Może coś jest nie tak?

- Michael! - Słyszę za plecami znajomy głos. Odwracam się na pięcie i widzę uradowaną siostrę mojej dziewczyny. - Jest dawca! - Krzyczy, a do mnie nadal to nie dociera. Dopiero widok jej płaczącej matki utwierdza mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę. 



----------------------------------------------
Hej! 
Zaczynam od tego: Wydaje mi się, że troszkę namieszałam...
Sarah ma raka nerek dla jasności. Bo coś pogmatwałam. Cała Magda :)) 
A i miał być epilog, ale w mojej głowie pojawił się pomysł. I tak powstało to cudo.  Zdarzyło mi się nawet pisać na polskim więc.... coś w tym jest. 
Przepraszam za spóźnienia na waszych blogach. Obiecuję się poprawić! 
Poza tym, jestem tak bardzo dumna z Michaela! Dwa zwycięstwa *-* 


Następny jeszcze nie wiadomo kiedy. Na razie muszę poprawić
klasówkę z historii i matematyki.... 
Trzeba się przyłożyć :))
Buziaki :* 

środa, 3 lutego 2016

15. Ból



*Michael*

Musimy porozmawiać... Przerażają mnie te dwa słowa.
Czego mam się spodziewać? Spoglądam na nią. Jest poważna. Cały czas mam jednak nadzieję, że za moment wybuchnie śmiechem i powie, że to tylko i wyłącznie głupi żart. Z każdą kolejną sekundą, coraz bardziej w to wątpię.

- No więc... - zaczynam - O czym chcesz ze mną porozmawiać? - Pytam niepewnie. Widzę na jej twarzy lekkie zakłopotanie. Myśli jak dobrać ze sobą słowa, które chce wypowiedzieć. Wysyłam w jej stronę lekki. wymuszony uśmiech, za którym kryje się ogromny strach.
- Nie chcę niczego krakać czy coś w tym stylu.. - Zatrzymuje się i znów myśli - Jakby coś się stało.. - Unoszę prawą brew do góry, co od razu wychwytuje - Z naszym związkiem - Wyjaśnia - To chciałabym, abyśmy zostali jak dotychczas przyjaciółmi. - Kończy mówić, a ja od razu parskam śmiechem. Przez te parę minut przeżywałem katusze, bo bałem się o co może jej chodzić. Myślałem, że dzieje się coś złego. - A tobie co?
- Kochanie, obiecuję, że zawsze będziemy przyjaciółmi. - Oznajmiam przytulając ją mocno do siebie. - Nie zdajesz sobie chyba sprawy z tego jak mnie wystraszyłaś tym swoim Musimy porozmawiać 
- Przepraszam - Rzuca szybko, by po chwili delikatnie mnie pocałować. - Nie chciałam, aby zabrzmiało to aż tak poważnie.
- Jestem chyba zmuszony ci wybaczyć. Opowiadaj lepiej, jak tam zakupy...

Będę szczery. Przestraszyłem się, że może nie chce ze mną być. Do głowy przychodziły mi także różne pomysły, w których główną rolę odgrywała jej choroba.
Pilnuję, aby regularnie brała leki. Trochę ją tym denerwuję. Ja chcę dla niej jak najlepiej. Stwierdza, że nie zachowuję się jak jej chłopak, przyjaciel tylko jak mama.
Fakt, może trochę przesadzam. Obiecałem jednak jej rodzicom, że w stu procentach będę jej pilnował. I słowa dotrzymam. Do końca wyjazdu.

Większość dnia spędziliśmy w kuchni. Zachciało nam się babeczek. Oczywiście nasza dwójka plus mąka to nie najlepsze połączenie. Znajdowała się ona wszędzie. Łącznie z naszymi włosami, twarzami i ubraniami.
O dziwo, mimo zmarnowania połowy składników nasze babeczki wyszły naprawdę nieźle. Słodkości są raczej moją piętą Achillesową. A przy niej wszystko raptownie się zmienia.
Miło widzieć ją taką szczęśliwą.
I pomyśleć, że gdyby nie gaduła Gregor, mógłbym jej już nie zobaczyć. Próbował siedzieć cicho. Cała ta sytuacja go jednak bardzo przerosła.
Co prawda na początku, trochę poczułem się okropnie. Ukrywała przede mną i nie tylko taką poważną sprawę.
Kiedy jednak już u niej byłem. Wtedy w szpitalu. Od razu można było zauważyć w jej oczach tą ogromną tęsknotę, ten ból.
Doskonale to pamiętam.
Nasze pierwsze spotkanie, poza szpitalem? Widać było zmianę w jej zachowaniu. Zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Jakby przez ten czas kiedy jej z nami nie było, nic się nie zmieniło.
A ona chciała ukrywać się przed nami. Nie rozumiałem jej postępowania. Pierwsze co sobie pomyślałem to, to że oszalała. Jest jeden plus tego wszystkiego. Przez to wszystko, zdałem sobie sprawę, że nasza przyjaźń zamieniła się w coś więcej.
Uśmiechała się. Potem pomysł Mii z tym wyjazdem. Wszystko potoczyło się tak szybko.
Zachowywaliśmy się tak, jakby nic wcześniej nie stanęło na naszej drodze.

Sarah zasnęła na kanapie w salonie.
Jak widać dzisiejszy dzień bardzo ja wykończył.
Powoli zanoszę ją do jej pokoju i najdelikatniej jak tylko potrafię, kładę na łóżku. Przykrywam jej ciało, leżącym obok kocem i po cichutku ulatniam się kierując się w stronę mojego królestwa.
Wchodząc do pokoju pierwsze co rzuca się w moje oczy to okropny bałagan.
Jakoś nigdy mi on nie przeszkadzał.
A to niby kobiety są zmienne.

*Sarah*

Nie sądziłam, że moje słowa zabrzmią aż tak poważnie. I tak bardzo wystraszą biednego Michaela.
Powinnam go, za nie przeprosić, ale nie chce mi się do tego wracać.
Postanowiliśmy zrobić coś bardziej pożyteczniejszego.
Babeczki!
Nasza dwójka raczej nie jest często spotykana w kuchni. Michiego widziałam może z trzy razy jako kucharza. Zawsze raczej gustował w wyjście do jakiejś knajpki lub po prostu przebywał u mnie, a tam raczej wypadało mi go nakarmić.
Jednym z powodów, dla którego nigdy z nim nie gotowałam było to, iż Michi to duże dziecko.
Szczerze, myślałam, że trochę się zmieniło.
Jak zawsze myliłam się. Kiedy tylko zobaczył mąkę, zaczęła się bitwa.
Moje włosy momentalnie zrobiły się białe. W ruch poszły również... jajka.
Chyba pomylił miskę z moimi włosami. Bo właśnie na nich powstawało ciasto.
Szybko uciekłam do łazienki. Trochę zajęło mi zmycie tego czegoś z moich włosów.
Mimo wszystko, udało nam się upiec pysznie wyglądające słodkości. W mojej głowie zapaliła się jednak czerwona lampka. Zostało jeszcze przecież dekorowanie!

-  Ja nie chcę nic mówić, ale dopiero co zmyłam te coś - Mówię pokazując na moje mokre włosy - I nie mam zamiaru myć ich po raz kolejny - Kończę, grożąc mu palcem. Widzę, że nie za bardzo zrozumiał co do niego powiedziałam. Przenoszę wzrok na wszystkie kolorowe lukry i od razu wybucha niespodziewanym śmiechem. Ten człowiek jest niemożliwy.
- Przepraszam cię bardzo, ale to ty zaczęłaś. - Oznajmia ze spokojem. Patrzę na niego z niedowierzaniem. Ja? Ja tylko grzecznie stałam, kiedy to szanowny pan Hayboeck wziął do swoich rąk mąkę i rzucił ją ku górze, robiąc przy tym ogromną burzę bieli. - No co prawdę mówię. - Mówi z buzią pełną ciasta. Sprytnie i zarazem dyskretnie nakładam niebieski lukier na moją dłoń i udaję się w stronę Michaela. Siadam mu na kolana, a mojej uwadze nie umyka jego zdziwienie.
Delikatnie go całuję, a wtedy wsmarowuję cały lukier w jego blond włosy.  Nie jest z tego zadowolony. A czego ja się w ogóle spodziewałam?
- Dobra, jesteśmy kwita. - Powiedział, gdy już grzecznie siedziałam dekorując nasze słodkości. O dziwo nie poszedł umyć swojej czupryny.

Obudził mnie okropny ból, w okolicach moich chorych nerek. Nie wiem co się dzieje.
Może to tylko jednorazowe?
Wygląda na to, że się mylę. Ból się nasila. Zwijam się w kłębek i liczę, że zaraz wszystko wróci do normy.
Jest po północy. Nie wytrzymam dłużej. Wstaję i wolnym krokiem udaję się do pokoju mojego chłopaka.

*Michael*

Nie mogę zasnąć. Przekręcam się z jednego boku, na drugi. Przeczuwam coś złego.
Tylko co?
No właśnie tu problem. Wszystko jest jak najlepiej. Jestem szczęśliwy. Sarah zresztą również.
Dziś świetnie spędziliśmy ze sobą czas. Lukier co prawda nie chciał szybko zejść, to jednak po czasie zaczął ze mną współpracować.
Słyszę czyjeś kroki. Od razu prostuję się. Siadam na skrawku łóżka, czekając na to co się stanie.
Do mojego pokoju wchodzi Sarah. Nie wygląda najlepiej. Od razu podbiegam do niej. Trzyma się w okolicy swojej prawej nerki.
- Proszę, pomóż mi... - Mówi i traci przytomność...


------------------------------------------------------
Witam i o zdrowie pytam! 
Jakoś długo szło mi pisanie tego rozdziału. Obiecałam sobie, że wyrobię się do moich urodzin i słowa  dotrzymałam iż mam je dopiero 5 lutego.  Ogólnie to dumna z siebie jestem :")  Leże w domu chora, cierpię na brak weny, ale jednak coś udało mi się stworzyć.  



NAJPRAWDOPODOBNIEJ to prawie koniec tej historii. Chyba, że do głowy przyjdzie mi jakiś mega, super pomysł. ;)
Na pocieszenie  razem w moją przyjaciółką mamy pomysł na kolejnego bloga. Ale zobaczymy co z tego wyjdzie. 
Wracając do rozdziału... Nie miałam pomysłu o czym by tu napisać (oprócz końcówki) więc postanowiłam wrócić trochę do pierwszych rozdziałów.  A pomysł z tymi babeczkami zrodził się z powodu, że byłam głodna XD I po prostu tak jakoś wyszło.  
Czytając wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem (za które bardzo dziękuję!) stwierdziłam, że zrobię wam niespodziankę. Na początku te doszczętne Musimy porozmawiać miało być poważniejsze, ale ja lubię zaskakiwać. Musicie mi wybaczyć, ale nie umiem pisać długich rozdziałów. 
Komentujcie i do zobaczenia :*