Sarah od dwóch dni jest nieprzytomna. Jest bardzo źle tyle mi tylko powiedziano.
Chcę wiedzieć więcej, ale tłumaczą się tajemnicą i innymi pierdołami. Czy ja chcę tak bardzo dużo?
Jestem w totalnej rozsypce. Nie wiem co mam robić, jak się zachować. Gdyby nie Mia, nawet nie zawiadomiłbym rodziców Sarah o tym całym wydarzeniu. Udaje silną, ale wiem, że w środku jest doszczętnie podłamana. Ona ma jednak wsparcie w osobie Williama. Może sprowadzić tu Stefana? Nie, to głupi pomysł. Nie będę zadręczał go własnymi problemami. Wiem, że przy pierwszym lepszym telefonie wyczuje, że dzieje się coś złego. Nieutrzymywanie kontaktu też zmusi go do takiego myślenia.
Szpitalne krzesło stało się dla mnie domem. Niejednokrotnie wysyłano mnie do domu. Czuję się jednak zobowiązany tutaj przebywać. Nie mogę jej zostawić. Nie teraz.
Ona jest częścią mojego życia...
Czas płynie strasznie długo. Dzień ciągnie się w nieskończoność.
Z zamyślenia wyrywa mnie znajomy głos, który już z końca korytarza wykrzykuje moje imię. Odruchowo wstaję i widzę biegnącą w moją stroną Annę. Za nią widzę jeszcze pana Davida i mamę Sarah, Marie. To jednak nie wszyscy.
W rozszyfrowaniu tajemniczej osoby, idącej tuż za państwem Witt przeszkadza mi ich córka, która rzuca się na mnie. Może nie rzuca, a przytula na tyle mocno, aby upewnić się czy to co się w tej chwili dzieje jest prawdą, a nie koszmarem, z którego za moment się obudzi. Sam chciałbym, aby to wszystko było tylko i wyłącznie złym snem. Rzeczywistość jest inna.
Witam się z jej rodzicami. Są bardzo wstrząśnięci tym co się stało. na pierwszy rzut oka da się stwierdzić, że cierpią jeszcze bardziej niż ja. Nic dziwnego...
Odwracam się i widzę osobę, której teraz potrzebowałem najbardziej. Stefan
Co on tu w ogóle robi? Nikogo nie zawiadamiałem.
W tej chwili jest to najmniej ważne. Może tego nie widać, ale cieszy mnie jego obecność. Teraz jest mi potrzebny, jak nigdy wcześniej. Mia miała Williama. Rodzina mojej dziewczyny jest tutaj razem. Tylko ja siedziałem sam, czekając na wszystkie informacje.
Oczywiście dostałem opieprz, że o niczym go nie zawiadomiłem. Nie spodziewałem się otrzymać go tak wcześnie, ale jak widać naprawdę na to zasłużyłem.
Poza tym wszystkim, mam u niego ogromny dług wdzięczności. Pomaga. Wspiera. Są chwile trudne, najlepsi przyjaciele jednak starają się nie pamiętać złego. Mogą zlać ci tyłek, abyś już nigdy nie popełnił tego samego błędu.
- Nigdy bym nie pomyślał, że jedna osoba może obudzić we mnie taki huragan uczuć... - Mówię, do siedzącego obok mnie Stefana. Mój głos jest zachrypnięty i tak cichy, że wydaje się jakbym mówił sam do siebie.
- Co z nią? - Pyta, a ja nawet nie wiem jak na to odpowiedzieć. Tak naprawdę, nie wiem nic. Poza tym, że od dwóch dni nie ma z nią kontaktu. Głupio się z tym czuję. - Naprawdę nie wiesz co z nią jest!? - Krzyczy. Mam ochotę zakopać się pod ziemię. - Gdzie są teraz jej rodzice?
- Z tego co wiem, to poszli rozmawiać z lekarzem... - odpowiadam trochę zmieszany tym wszystkim.
- Na co czekasz? - Kręci głową. - Raz, dwa biegnij się dowiedzieć o co chodzi... Inaczej umrzesz z tej niewiedzy.
Idę korytarzem, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy sali Sarah i w końcu dowiedzieć, co naprawdę się z nią dzieje. Mijam uśmiechniętych pacjentów, którzy jak przypuszczam wracają do swoim domów i marzy mi się tylko, aby moja dziewczyna niedługo zrobiła to samo. Oddałbym wszystko, aby tylko była cała, zdrowa i znów przy mnie.
Na mój widok, pan David wstaje i podąża w moją stronę. Chyba wie, po co przychodzę...
- Co z nią? - Pytam, przerywając ciszę. Boję się odpowiedzi.
- Nie wygląda to dobrze, Michaelu... - Mówi smutno. Chcę wiedzieć więcej... Proszę... - Jedynie szybki przeszczep jest dla niej ratunkiem.
Szpitalne krzesło stało się dla mnie domem. Niejednokrotnie wysyłano mnie do domu. Czuję się jednak zobowiązany tutaj przebywać. Nie mogę jej zostawić. Nie teraz.
Ona jest częścią mojego życia...
Czas płynie strasznie długo. Dzień ciągnie się w nieskończoność.
Z zamyślenia wyrywa mnie znajomy głos, który już z końca korytarza wykrzykuje moje imię. Odruchowo wstaję i widzę biegnącą w moją stroną Annę. Za nią widzę jeszcze pana Davida i mamę Sarah, Marie. To jednak nie wszyscy.
W rozszyfrowaniu tajemniczej osoby, idącej tuż za państwem Witt przeszkadza mi ich córka, która rzuca się na mnie. Może nie rzuca, a przytula na tyle mocno, aby upewnić się czy to co się w tej chwili dzieje jest prawdą, a nie koszmarem, z którego za moment się obudzi. Sam chciałbym, aby to wszystko było tylko i wyłącznie złym snem. Rzeczywistość jest inna.
Witam się z jej rodzicami. Są bardzo wstrząśnięci tym co się stało. na pierwszy rzut oka da się stwierdzić, że cierpią jeszcze bardziej niż ja. Nic dziwnego...
Odwracam się i widzę osobę, której teraz potrzebowałem najbardziej. Stefan
Co on tu w ogóle robi? Nikogo nie zawiadamiałem.
W tej chwili jest to najmniej ważne. Może tego nie widać, ale cieszy mnie jego obecność. Teraz jest mi potrzebny, jak nigdy wcześniej. Mia miała Williama. Rodzina mojej dziewczyny jest tutaj razem. Tylko ja siedziałem sam, czekając na wszystkie informacje.
Oczywiście dostałem opieprz, że o niczym go nie zawiadomiłem. Nie spodziewałem się otrzymać go tak wcześnie, ale jak widać naprawdę na to zasłużyłem.
Poza tym wszystkim, mam u niego ogromny dług wdzięczności. Pomaga. Wspiera. Są chwile trudne, najlepsi przyjaciele jednak starają się nie pamiętać złego. Mogą zlać ci tyłek, abyś już nigdy nie popełnił tego samego błędu.
- Nigdy bym nie pomyślał, że jedna osoba może obudzić we mnie taki huragan uczuć... - Mówię, do siedzącego obok mnie Stefana. Mój głos jest zachrypnięty i tak cichy, że wydaje się jakbym mówił sam do siebie.
- Co z nią? - Pyta, a ja nawet nie wiem jak na to odpowiedzieć. Tak naprawdę, nie wiem nic. Poza tym, że od dwóch dni nie ma z nią kontaktu. Głupio się z tym czuję. - Naprawdę nie wiesz co z nią jest!? - Krzyczy. Mam ochotę zakopać się pod ziemię. - Gdzie są teraz jej rodzice?
- Z tego co wiem, to poszli rozmawiać z lekarzem... - odpowiadam trochę zmieszany tym wszystkim.
- Na co czekasz? - Kręci głową. - Raz, dwa biegnij się dowiedzieć o co chodzi... Inaczej umrzesz z tej niewiedzy.
Idę korytarzem, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy sali Sarah i w końcu dowiedzieć, co naprawdę się z nią dzieje. Mijam uśmiechniętych pacjentów, którzy jak przypuszczam wracają do swoim domów i marzy mi się tylko, aby moja dziewczyna niedługo zrobiła to samo. Oddałbym wszystko, aby tylko była cała, zdrowa i znów przy mnie.
Na mój widok, pan David wstaje i podąża w moją stronę. Chyba wie, po co przychodzę...
- Co z nią? - Pytam, przerywając ciszę. Boję się odpowiedzi.
- Nie wygląda to dobrze, Michaelu... - Mówi smutno. Chcę wiedzieć więcej... Proszę... - Jedynie szybki przeszczep jest dla niej ratunkiem.
***
Stefan w końcu, namówił mnie do odpoczynku. On się z tego cieszy, chociaż nie za bardzo rozumiem jego radości. Będąc w mieszkaniu zamartwiam się jeszcze bardziej, więc sensu w tym nie widzę.
W szpitalu czułem się zdecydowanie spokojniejszy. Tam wszystko było pod kontrolą. Teraz jedynym punktem mojego zainteresowania jest telefon. Patrzę na niego, jak na najpiękniejszy na świecie obrazek.
Na szpitalnym krzesełku też można się przecież wyspać.
Sarkazm.
Kraft ma chyba zamiar pilnować mnie całą noc. Co godzinę przychodzi do mojego pokoju. Widzi mnie i wychodzi. Widzi i wychodzi... I tak w kółko.
Martwi się. Bardzo. Niech on mnie chociaż troszkę zrozumie.
Ona jest dla mnie całym światem. Potrzebuje dawcy - a ja bezradnie siedzę na łóżku, czekając aż w końcu mój przyjaciel pozwoli mi wyjechać do szpitala.
Zamknięty w czterech ścianach. Tak to mogę nazwać.
Do rzeczywistości przywracają mnie wibracje i dźwięk przychodzącej wiadomości. Od razu biorę telefon do ręki i odczytuję:
Od Anna:
Prosiłeś, aby pisać. Sarah się wybudziła. Wpadnij jutro, a teraz
śpij spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą :)
Rzucam urządzenie na łóżko i biegnę jak najszybciej na dół. Stefan prostuje się na kanapie.
Musiał usłyszeć moje kroki. Nic też dziwnego. Zapalam światło, a on się krzywi. Najwidoczniej spał, a ja głupi go obudziłem. Palant.
Ale skoro już...
- Proszę cię... Błagam... Ona się wybudziła - Z trudem mówię. Jąkam się jak głupi. Wiem, że nie wyrazi zgody. W tej chwili czuję się jak małe dziecko. Muszę pytać o zgodę o wyjście. Przecież jestem już dorosły, nieprawdaż?
- Idź się człowieku połóż. - Spodziewałem się tego. - Pojechałbyś i co? I tak cię do niej teraz nie wpuszczą.
Poddaję się bez walki. I tak by się nie ugiął.
A może i ma racje? Wybudziła się i to najważniejsze. Poza tym na szpitalnym korytarzu niecierpliwiłbym się tylko. Posłusznie wracam do swojego łóżka i tym razem szybko zasypiam.
Do rzeczywistości przywracają mnie wibracje i dźwięk przychodzącej wiadomości. Od razu biorę telefon do ręki i odczytuję:
Od Anna:
Prosiłeś, aby pisać. Sarah się wybudziła. Wpadnij jutro, a teraz
śpij spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą :)
Rzucam urządzenie na łóżko i biegnę jak najszybciej na dół. Stefan prostuje się na kanapie.
Musiał usłyszeć moje kroki. Nic też dziwnego. Zapalam światło, a on się krzywi. Najwidoczniej spał, a ja głupi go obudziłem. Palant.
Ale skoro już...
- Proszę cię... Błagam... Ona się wybudziła - Z trudem mówię. Jąkam się jak głupi. Wiem, że nie wyrazi zgody. W tej chwili czuję się jak małe dziecko. Muszę pytać o zgodę o wyjście. Przecież jestem już dorosły, nieprawdaż?
- Idź się człowieku połóż. - Spodziewałem się tego. - Pojechałbyś i co? I tak cię do niej teraz nie wpuszczą.
Poddaję się bez walki. I tak by się nie ugiął.
A może i ma racje? Wybudziła się i to najważniejsze. Poza tym na szpitalnym korytarzu niecierpliwiłbym się tylko. Posłusznie wracam do swojego łóżka i tym razem szybko zasypiam.
***
Dni okropnie się dłużą. Dawcy jak nie było tak i nie ma. Dziś mieliśmy wracać do domu. Plany się jednak trochę zmieniły.
To miały być najlepsze wakacje naszego życia, a tymczasem zamieniły się w koszmar.
Z dnia na dzień staje się coraz słabsza. Stara się śmiać, udaje wesołą.
UDAJE...
Może inni by się na to nabrali. Ja wiem swoje.
Stefan robi wszystko co należy do roli najlepszego przyjaciela. Widać niestety, że także to wszystko okropnie przeżywa. Niecodziennie widzi mnie w takim stanie. Jeszcze nie tak dawno cieszył się tym, iż w końcu odważyłem się wyznać Sarah moje uczucia. A teraz wszystko raptownie legło w gruzach.
Życie bywa nieprzewidywalne. I jesteśmy tego żywym przykładem. Jak widać, chyba przekroczyłem limit szczęścia.
Dziwię się temu, jak jej rodzice to wszystko znoszą. Zawsze, gdy przychodzę widzę ich w dobrych humorach. Ich zachowanie jest dla mnie niezrozumiałe.
Kraft parkuje przed szpitalem.
Udajemy się na odpowiednie piętro. Pokonujemy tą samą drogę kilka razy dziennie, jak dzieci do szkoły. Naszą placówką jest jednak szpital.
Kolejne zdziwienie. Nigdzie nie widzę ani Anny, ale również i rodziców Sarah. Zawsze czekali na mnie z nowymi informacjami.
Może coś jest nie tak?
- Michael! - Słyszę za plecami znajomy głos. Odwracam się na pięcie i widzę uradowaną siostrę mojej dziewczyny. - Jest dawca! - Krzyczy, a do mnie nadal to nie dociera. Dopiero widok jej płaczącej matki utwierdza mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę.
----------------------------------------------
Hej!
Zaczynam od tego: Wydaje mi się, że troszkę namieszałam...
Sarah ma raka nerek dla jasności. Bo coś pogmatwałam. Cała Magda :))
A i miał być epilog, ale w mojej głowie pojawił się pomysł. I tak powstało to cudo. Zdarzyło mi się nawet pisać na polskim więc.... coś w tym jest.
Przepraszam za spóźnienia na waszych blogach. Obiecuję się poprawić!
Poza tym, jestem tak bardzo dumna z Michaela! Dwa zwycięstwa *-*
Następny jeszcze nie wiadomo kiedy. Na razie muszę poprawić
klasówkę z historii i matematyki....
Trzeba się przyłożyć :))
Buziaki :*